Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/281

Ta strona została przepisana.
—   273   —

czu!... Obrony! Pozbyć się go chciałem... Prawda: chciałem go uśmiercić!... Po nocach nie sypiałem, jeść, pić nie mogłem, ani żony całować... ani nic... Wszystko obrzydło mi, co ludzkie jest! Nie żeby mi chodziło o te kilkanaście przegranych tysięcy... W naszym stanie kupieckim rzecz to zwykła — zyskujemy, tracimy, znów zarabiamy... Ale tak się dać złapać! Tak się dać okpić!... Żółć mię zalewała, ile razy to sobie wspomniałem... I komu? Jakiemuś obieżyświatowi bez rodu, plemienia! Wszystkich on opętał, oplątał... Wszystkich... Nienawidzi on nas, prawosławnych, przeklęty schizmatyk, papista... Oczarował on nas, rzucił na mózgi zaćmienie... Wszyscy mu wierzą, a on wszystkich do zguby wiedzie... Nawet na córki nasze, na cnotę dziewic czystych śmie się w rozpuście swej targać! Patrz, czcigodny Iwanie Piotrowiczu, co znaleźliśmy przy trupie nieszczęsnego Koleskowa... Mało tego: niejakin Piacynin był u mnie i wyjawił, jako zbrodzień Beniowski zamierza wszystkich wygnańców zjednoczyć, aby na nas uderzyć znienacka, zwojować, poczem, owładnąwszy okrętem, ujść na morze, jak ów Ochotin... Więc, grzeszny człowiek, chciałem go co prędzej struć, aby zdechł, zanimby swe piekielne zamiary wykonał...
— Kiedyżeś się tego wszystkiego dowiedział? Wczoraj wieczór jeszcześ mi nic nie mówił!...
— Bo dziś dopiero był u mnie ten człowiek, właśnie chciałem powiedzieć...