Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/286

Ta strona została przepisana.
—   278   —

Ten, zasępiony, nie mieszał się więcej do narad.
Nazajutrz po wykładzie w szkole przystąpiła do niego Nastazja i rzekła z nieśmiałym uśmiechem:
— Niech się pan nie martwi! Już wszystko skończone, za parę dni zapadnie wyrok!...
Beniowski drgnął.
— Jaki wyrok? Nie wie pani!?
— Dokładnie nie wiem... Zapewne pójdzie truciciel do kopalni.
— Widzi pani!... Jakże się nie mam smucić, zawszeć to z mego powodu! Przeklęta gra, bo o to poszło... Ale były okoliczności silniejsze nad wszystko, które mię grać zmuszały...
— Domyślam się. Ale możeby dało się uratować winowajcę... Ojciec z początku jest zawsze bardzo zawzięty, lecz potem łatwo go udobruchać!
— Niech pani pomyśli o tem, niech pani pomyśli!... Wielką mi pani wyświadczy łaskę...
— O, będę się starała!... Pan wie, że dla pana wszystko zrobię... — szepnęła uszczęśliwiona dziewczyna.
Spojrzał jej w oczy, poczem odwrócił pośpiesznie twarz.
— Zbyt dobra pani jest dla mnie!
Urwał, gdyż Mironowna ubrała już młodsze dziewczynki i zbliżała się ku nim. Nastazja stała jeszcze chwilkę promienna i zasłuchana.
— Jedziemy! Na co czekasz?...