Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/290

Ta strona została przepisana.
—   282   —

— Już ja mu ją z głowy wybiją... Skończy się to! — srożył się naczelnik.
Gdy jednak spojrzał na pobladłą ze strachu twarzyczkę wchodzącej córki, opamiętał się trochę:
— Znasz ten szpargał? Czytałaś go?... — spytał surowo, podając dziewczynie zmięty papierek. Rzuciła nań okiem.
— Tak. Jest to wiersz, który mi przysłał jeden oficer...
— Więc nie Beniowski?
— Nie.
— Tak to jej pilnujesz?... Ona, widzę, na wszystkie strony romansuje!... Czy nie Sybajew to czasem?
Dziewczyna potrząsnęła głową.
— Więc kto?... I jakże się ten papierek u Koleskowa znalazł?
— Nie wiem. Dałam go panu Beniowskiemu...
— Nie matce więc, a jemu, jakiemuś przybłędzie!
Nastazja zapłoniła się bolesnym rumieńcem i rzuciła zukosa spojrzenie na sekretarza.
— Bo jego tylko miłuję i za niego jedynie wyjdę!... — odrzekła nieoczekiwanie z dziwną, wyzywającą mocą.
Niłow skamieniał. Twarz z czerwonej stawała mu się zwolna siną, żyły na skroniach nas brzmiały, jak postronki. Zerwał się wreszcie na nogi, szarpnął kołnierz futrzany i głucho zamamrotał: