nie mówić, nic!... Wszystko znieść, jak od rodzonego ojca, a będzie dobrze!
Nie po raz pierwszy słyszał te rady, lecz bądź co bądź dodały mu teraz otuchy.
W świetlicy postąpił parę kroków od drzwi i ukłonił się grzecznie naczelnikowi, a potem sekretarzowi. Nie odpowiedzieli mu nawet kiwnięciem głowy.
— Znasz to pismo? — spytał Niłow, podając mu nieszczęsny wierszyk.
Beniowski obejrzał uważnie papierek z jednej i drugiej strony.
— Nie, nie znam!... — odrzekł zupełnie szczerze.
— Więc to nie ty pisałeś?...
— Czyżbym śmiał?...
— Łżesz, nicponiu!... Ona mówi zupełnie co innego — zaczął z wzrastającą irytacją Niłow.
— Anastazja Iwanowna mówi, żeś jej robił... nieprzystojne propozycje! — wtrącił podstępnie sekretarz.
Beniowski spojrzał nań z pod oka i poczerwieniał.
— Ha, to jakieś nieporozumienie!... Nietylko nie miałbym śmiałości, ale i dowcipu. Cały czas byłem zajęty obmyślaniem planu kolonji, której wykonanie przyniosłoby tyle chwały miejscowej administracji, tyle pożytku tutejszej ludności i zabezpieczyłoby dobrobyt mnie i moim nieszczęsnym towarzyszom.
— Przestań głowę zawracać!... Dosyć tego!...
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/293
Ta strona została przepisana.
— 285 —