Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/294

Ta strona została skorygowana.
—   286   —

Już mię nie weźmiesz na jedwabne słówka!... Dopuściłem cię do swego zaufania, chciałem wrócić ci prawa, zrobić cię człowiekiem, a ty co? Wkradłeś się, jak opryszek nocny, do mego gniazda rodzinnego, sięgnąłeś po cześć moją... Coby powiedział generał-gubernator, gdyby dowiedział się, że ty, ty zbrodzień, pozbawiony praw... moją córkę... śmiałeś!... Dosyć, dosyć!... Ja cię!...
Zerwał się i szedł ku Beniowskiemu z zaciśniętemi pięściami, ale było coś w oczach wygnańca, co wstrzymało naczelnika, krzyknął więc ino na całe gardło:
— W dyby go! Wziąć!...
Drzwi natychmiast otwarły się i przyczajeni za progiem kozacy schwycili Beniowskiego za ramiona i ręce.
Z drugich drzwi wypadła Niłowowa i probowała uspokoić męża, lecz temu już twarz posiniała, już nabrzmiały żyły na skroniach i, tocząc błędnym wzrokiem po wszystkich, klął i wołał:
— Ja was nauczę!... W róg barani zegnę, złamię, skruszę... Na pal!... W łańcuchy...
Nawet sekretarz probował wymknąć się z niebezpiecznej świetlicy. W korytarzu trafił na Beniowskiego, otoczonego przez zmieszanych i wahających się kozaków.
— Odprowadźcie go do turmy, — kazał — lecz nie zakuwajcie w łańcuchy! — dodał łagodniej.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ