Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/31

Ta strona została przepisana.
—   23   —

skąd o połączonem działaniu mowy niema! A w pojedynkę nikt stąd nie uciecze!... mówi Baturin.
— Chodzi więc niby o to, żeby nie dać się wysłać?... He? Cóż więc: będziemy się bronić czy jak!?... Co?... Trzeba mówić otwarcie!... — spytał posępnie Panow.
— Jeżeli jest wyraźny na to rozkaz, to doprawdy nie widzę, jak możemy wykonaniu przeszkodzić! — zauważył Stiepanow.
— Wszystko zależy od tutejszego naczelnika, w każdym razie on może nas zostawić w mieście do wiosny... dla wypoczynku!... Musimy się o to postarać! — zauważył Sofronow.
— Ba, nic więcej ponadto nie potrzeba! dorzucił gorąco Baturin. — Żaden okręt tutaj już teraz nie przyjdzie. Wszyscy to mówią. Komunikacji morskiej z Ochockiem w zimie niema; droga lądowa trwa coś trzy miesiące. Mielibyśmy więc dosyć czasu do rozejrzenia się na miejscu i obmyślenia środków zaradczych...
— Słusznie!... — zgodził się Panow. — Moglibyśmy zdobyć broń, przecież tu pewnie polują...
— W tem sęk, jak trafić do naczelnika! Chyba, że ty go oczarujesz, Beniowski!?
Wszyscy zwrócili oczy na młodego mężczyznę. Ten uśmiechnął się smutno.
— Radbym z całej duszy, przyjaciele, ale pojęcia nie mam co to za persona. Ci nasi bracia, co tu siedzą już od kilku lat, nic do rzeczy mi