lub zawieszone na sznurach, słupach i hakach najrozmaitsze przedmioty, zaczynając od butów, ubiorów, różnokolorowych postawów sukna, a kończąc na broni. Było tego na kilkadziesiąt tysięcy rubli.
Kozak i magazynier pilnie śledzili za rozglądającymi się po szopie wygnańcami.
— Poco macie, panowie, się trudzić!... — zwrócił się do nich grzecznie Beniowski. — Pozwólcie nam samym wybrać, co wskazano. A ponieważ z dobrej broni na pewno upolujemy więcej, słusznie wam się należeć będzie od nas wdzięczność... Nie uchylamy się od niej, owszem, oto jest mały jej zadatek!... — dodał, wsuwając w rękę jednemu i drugiemu srebrnego rubla.
Ci podrzucili je z wesołemi minami na dłoni i kiwnęli głowami.
— Wybierajcie, jest, dzięki Bogu, z czego!...
— A gdzież ryby? — zwrócił się do nich Panow, gdy narzędzia i broń już zostały odłożone na stronę.
— Ryby?... Żadnych ryb tutaj niema!... Ależ w pokwitowaniu napisano wyraźnie: dziewięć funtów ryby suszonej na głowę, prowizja na trzy dni!...
— Nic o tem nie wiemy. Ryb niema!... Trzeba chyba zwrócić się do kancelarji!
— Ee!... Co wam tam po rybie!... Na wiosnę będzie jej w rzeczkach tak dużo, że rękami ją
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/40
Ta strona została przepisana.
— 32 —