— Tak!... Więc to tak!?... — szepnął wreszcie, zgięty w pałąk, zapatrzony w ogień Stiepanow.
— Napijcie się przedewszystkiem wódki. Sam ja nie piję, ale rozumiem, że po przebytych trudach podróży i po tak smutnem spotkaniu potrzebujecie pokrzepienia... i wesołości... powiedział gospodarz, zbliżając się z flaszą i czarką do przybyłych.
Alajda, trzymając oburącz za obłączkę wielki miedziany czajnik, napełniała herbatą rozstawione na stole drewniane, gliniane i metalowe kubki. Dwie inne kobiety, stare i brzydkie, Rosjanki, które z innych chat przed chwilą przybyły jej do pomocy, wykładały rybę uwarzoną z ogromnego kotła na drewniany półmisek.
Wódka i pożywienie rozwiązały języki.
— Dużo was?...
— O, dużo! W tej tu osadzie dwudziestu trzech mężczyzn i trzydzieści kobiet, a w całym kraju w Wierchnim, w Niżnie-Kamczacku i po ułusach rozrzucono wiele takich osad... Ale ta jest największa i najbogatsza...
— Najbogatsza?... — powtórzył przeciągle Stiepanow.
— No tak, my przynajmniej domy mamy; inni mieszkają w wykopanych w ziemi jamach, albo razem z Kamczadalami.
— I jakże się to dzieje? Tylu was dzielnych ludzi! Dookoła takie bogactwa, lasy, rzeki ryb pełne, góry, gdzie są pewnie kruszce?... W pusz-
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/45
Ta strona została przepisana.
— 37 —