czach moc, powiadają, zwierza?... A wy — biedni? — pytał Beniowski.
— Ha! — roześmiał się Grzegorz Łobaczow.
— Jak to widać, żeś cudzoziemiec. Nam nic nie wolno, nic!... Myśmy pozbawieni praw stanu i własności... Zapomniałeś pewnie, bracie, co ci czytano w wyroku.
— Żadnego mi wyroku nie czytano!...
— O, to nic nie znaczy... Ale każdy, który się tu dostał, traci wszelkie prawa... Pierwszy lepszy pachołek, kozak albo żołnierz może mu wszystko odebrać...
— Urzędnicy uważają nas za swoich niewolników... Każde ich słowo jest dla nas prawem i rozkazem!
— Życia nawet nie jesteśmy pewni...
— Nie mamy prawa się skarżyć na nic i na nikogo!...
— Ani świadczyć w sądzie!...
— Ani obcować z kimkolwiek...
— Wiernemu poddanemu nie wolno nas przyjąć w dom, a Boże uchowaj wyrazić współczucie!...
— A jednak... — zaczął Beniowski.
— Tak, tak!... Są nawet tacy, co się podorabiali... Mieszkają w mieście, mają gospodarstwo, sprzęty... Ale to wszystko z łaski władzy... Jutro może się zmienić wszystko... Znajdują się wśród nas nędznicy, nędzniejsi od najgorszych zbrodniarzy, ale którym dobrze!...
— A jednak... — powtórzył z uporem Be-
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/46
Ta strona została przepisana.
— 38 —