niowski. — Pamiętam, że raz... nad rzeką Om zaskoczyła nam drogę kupa ludzi zbrojnych, myśliwców... Zbliżyli się z lufami samopałów, skierowanemi na nas, prosząc nibyto pokornie, żebyśmy nie pogardzili ich ubogą gościną... I chociaż nasz komendant miał dwudziestu czterech muszkietników, musiał się zgodzić, gdyż ich było zgórą sześćdziesięciu... Chłop w chłopa jak dęby, odziani w futra i skóry, ale dostatnio, rynsztunek też mieli przyzwoity... To też, jak się okazało, byli wygnance...
Zapanowało ciężkie milczenie.
— Pozwolicie, że naleję wam, przezacny gościu... Widzę, że wypróżniliście już swoją czarkę!... — zwrócił się do Beniowskiego gospodarz, pochylając się nad nim i znacząco ściskając go palcami za ramię.
— Jakiż koniec? — zapytał któryś ze słuchaczów.
— Bardzo pospolity! — roześmiał się Baturin. — Wypili naszą wódkę, zjedli galety, zabrali proch i muszkiety naszej straży, i po trzech dniach puścili nas wolno.
— I odeszliście?...
— Właściwie oni odeszli; przyszedł pogłos, że wojewoda Aczyński ciągnie na nich z Birussami i Sahalami, odbieżali więc nas, porzuciwszy wraz z końmi w swoich łubianych, zasypanych śniegiem budach...
— Otóż to!... To samo i tutaj! Kamczadale, Korjacy, Czukcze, wszyscy gotowi bić — zabić
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/47
Ta strona została przepisana.
— 39 —