nością, prawem powrotu do kraju... Czy pan wie o tem, czy pan wie? Co?
Wstał i przeszedł się kilka kroków w szkarłatnym blasku ognia; Beniowski nie spuszczał zeń oczu.
— Tak, ja wiem to wszystko!... — rzekł wreszcie głosem twardym. Ale wiem też z kim mówię!
— Od pierwszych lat przybycia tutaj myślałem o tem i nic nie mogłem wymyślić!... Odchodzą stąd wprawdzie kilka razy do roku okręty kupieckie na wyspy Aleutskie, Kurylskie i dalej dla handlu, dla polowania na morsy, bobry, koty, dla połowu ryb a głównie... dla rozboju, ale są one zawsze pilnie strzeżone przez zbrojną załogę tutejszą, uważającą nas za swoich poddanych, za swoją własność, obsadzone przez kozaków i żołnierzy i dla nas wprost niedostępne... Ach, gdyby mieć okręt, rozpiąć żagle, odpłynąć stąd, roztopić się w błękitach wody i nieba... Odejść, porzucić na zawsze tę ziemię krwi, zbrodni, ucisku i gdzieś daleko wśród ciepłych oceanów pod nowem niebem, na błogosławionej wyspie niepokalanej tchnieniem ludzkiem zamieszkać, aby zacząć tam żyć odnowa życiem Chrystusowem, życiem zgody i miłości... — szeptał sam do siebie, chodząc cichemi krokami po izbie, wreszcie stanął i umilkł. I ogień tylko trzaskał, odrzucając daleko rubinowe węgle.
— Więc cóż!?... Więc tak... ma pozostać
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/52
Ta strona została przepisana.
— 44 —