wszystko po dawnemu? — spytał surowo Beniowski.
— Nie wiem. Nawet gdyby się dostać na statek, zabrać go, nie obyłoby się bez walki, bez rozlewu krwi, zabójstwa, utworzenia nowej władzy... a ja... nie mogę, nie znoszę tego... od tego aż tu uciekłem... za to tu jestem...
Beniowski spojrzał na księcia z pod oka.
— A gdyby... wybudować własnoręcznie okręt! — rzucił z niechcenia.
Chruszczów zatrzymał się.
— Senne marzenie!... Niema zresztą czasu, na wiosnę przyjdą statki z Ochocka, przywiozą pocztę i wszystko się wyda!...
— Racja!...
— Zresztą o wiele wcześniej wydaliby was właśni nasi bracia wygnańcy... Trzeba znać tych ludzi słabych, ciemnych, niewytrwałych, zdolnych jeno do zapalnych postanowień i gwałtownych czynów, ale wcale nie umiejących wykonywać planów potrzebujących czasu, cierpliwości, ostrożności... Przyziemni nieszczęśliwcy, pełni zawiści, podejrzliwości, chciwości... często źli głupcy, nad którymi się można jeno litować... Sami obaczycie!
Było już późno; ogień dopalił się. Alajda dawno już spała za irchową zasłoną.
— Czas już spocząć, przyjacielu!... Znużona myśl nie da dzisiaj dobrej rady... Nawet nie wiem, czy wogóle ją znaleźć może!? Położenie
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/53
Ta strona została przepisana.
— 45 —