Nazajutrz o świtaniu usłyszał Beniowski, jak z łożnicy zeskoczyła bosemi nogami Alajda, jak podbiegła do komina i, mocno dmuchając, nieciła wygasły przez noc ogień.
Poczem wstał Chruszczów i oboje, stąpając na palcach, szepcząc półgłosem, aby nie obudzić gościa, krzątali się po domu.
Rychło podniósł się i Beniowski.
— Wcześnie. Wypoczęlibyście jeszcze trochę, zanimby kobieta zwarzyła śniadanie. Ja bo muszę do miasta zdążyć przed słońcem, aby, jako starosta, zdać sprawę w Zarządzie, wysłuchać rozkazów, rozdać roboty. Co tydzień inna partja naszych pełni służbę; porządkujemy ulice, śnieg obmiatamy z dachów, rozkopujemy zaspy koło rządowych budynków, czyścimy doły ustępowe. Pracy jest dużo i ciężkiej. A oprócz tego wiele innej dodają urzędnicy, oficerstwo, nawet prości kozacy. Trudno odmówić, bo zawsze potem dokuczą! — gadał gospodarz, sadzając gościa i siadając sam do śniadania.