Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/57

Ta strona została przepisana.
—   49   —

królem! — westchnął pół smutno, pół żartobliwie Chruszczów.
Beniowski wyciągnął rękę po książkę.
— O, i mapy są!... Pysznie!... O nie właśnie chodziło!
— Są lepsze w kancelarji i dostać je można!...
— Więc książę się zgadza?...
— Pogadamy o tem po powrocie z miasta!...
Beniowski włożył czapkę oraz futro aby odprowadzić go trochę.
Żywa, płomienista zorza poranna prześwieć cała przez osędziały od szronu las. Dalej ku północy nad puszczą wznosiły się wysoko w błękitach gorejące szkarłatem czuby gór. Ku morzu zaś otwierała się mroźna, blada, zamglona otchłań.
W wiosce już nie spano; ze wszystkich kominów kurzyło się i rozlegały się ostro w twardem powietrzu głosy ludzi, skrzyp sani i poszczekiwanie psów. Gromadka wygnańców z łopatami i siekierami przyłączyła się rychło do Chruszczowa. Beniowski porzucił ich na skręcie, wrócił do wioski i przedewszystkiem obszedł, obejrzał uważnie osiedle, gdzie chwilowo zamieszkał. Był to mały, dość dobrze zaopatrzony na zimę domek; sągi przygotowanego na opał drzewa stały na zadworku, stosy lodu do topienia na wodę błyszczały pod ścianą jak kryształ w promieniach wschodzącego słońca.
Alajda w krótkim kaftaniku, z gołą głową, wyskoczyła z sionki z nożem w ręku i, rzuciwszy