Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/78

Ta strona została przepisana.
—   70   —

go, że za takie reperacje ucieszeni właściciele obdarzają zwykle kunstmistrza choć małym datkiem, po drugie, że odmowa pociąga za sobą niezadowolenie i, co za tem często idzie, prześladowanie nieszczęsnego niezręcznika. My zaś wspólnemi siłami zawsze dajemy sobie radę z podobnemi robotami. Wyobraźcie sobie naprzykład, że los na pierwszym kroku obdarzył mię pobielaniem rondli u miejscowego protojereja. Pojęcia o tem nie miałem. Mimo to przyjąłem robotę z podziękowaniem, jak mi poradził najstarszy tu z nas, poczciwiec, Bielski... Rondle, rozumie się, pobielił nasz kowal wioskowy, któremu zapłaciłem z własnej kieszeni a wzamian dostałem... błogosławieństwo pasterskie!...
— Ja musiałem dorobić klapki do złamanego fletu, choć instrumentu tego nigdy przedtem nie trzymałem w ręku! — dodał ktoś z tłumu.
— Ja zlutowałem złoty łańcuszek żony komendanta, choć z zawodu jestem kancelistą.
— Miałem wielki kłopot ze sztucznym kotem, miauczącym za pociśnięciem ogona... Stracił ogon i przestał, rzecz prosta, miauczeć.
Opowiadali ze śmiechem wygnańcy jeden przez drugiego.
— Wyobrażam sobie, jakie cuda gadają o Beniowskim i czego się po nim spodziewają! Już mię wczoraj zaskoczyła z pytaniami stara niańka Niłowów: A kto zacz jest? A skąd?... A czy młody?... Czy stary?... Czy nosi wąsy, czy nie?... Czy umie tańczyć i gadać po francusku?... Czy