„haksamitem“. Jego obrzękły, sino żyłkowany nos nie wyglądał tak drapieżnie, jak za pierwszym razem; otoczone czerwoną obwódką wyłupiaste mętno-szare oczy patrzały nawet dość poczciwie; chodził po pokoju, zasunąwszy ręce w kieszenie szerokich również zielonych rajtuzów, obszytych na wypustce złotym galonem.
— No, jakże więc tam było na tym okręcie w czasie tej burzy? opowiedz!... — zagadał po chwili milczenia.
W krótkich wyrazach zaczął opowiadać Beniowski powszednie przygody podróży, jak szczęśliwie wypłynęli z rzeki Ochty przy wietrze północnym, jak następnie wiatr zadął od zachodu i kapitan, pełen najlepszej myśli, wyszedł pod żaglami na pełne morze, jak morze zwolna rozkołysało się, jak zalewająca fala, pryskając wysoko w górę, utrudniała bardzo manewry, pokrywając lodem i szronem liny, reje, bloki i kiedy płótnisk żaglowych, jak następnie powstała lodowa burza i załoga, znużona nawałnością, wezwała do pomocy wszystkich, mających pojęcie o nawigacji.
— Ponieważ ongi służyłem w gdańskiej marynarce i powierzano mi nawet ster większych statków, zgłosiłem się wraz z towarzyszami... Impet wiatru stał się jednak wkrótce ponad nasze siły i nie udało się nam owładnąć kierownictwem okrętu, tem bardziej, że nie wszystkie nasze wskazówki wypełniano...
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/80
Ta strona została przepisana.
— 72 —