— Tak, tak! Słyszałem o tem! — mruknął Niłow. — Co dalej?
— Rozhukane wiatry miotały nami na wszystkie strony i raptem zaczęliśmy pędzić ku północo-wschodowi. Bystrości sztormu nie podobna opisać. O trzeciej godzinie po północy pękł maszt środkowy, co przepowiadałem, radząc nadaremno zwinąć tam żagiel zawczasu. Namiestnik nie chciał się zgodzić na ujęcie wiatru. Dopiero gdy raniony ułamkiem rei kapitan zdał całkowicie dowództwo na mnie, mogłem spuścić żagiel rudlowy, aby uniknąć złamania i tego masztu. Zostawiłem jedynie klin na przedzie statku. Kazałem wszystkim, co zachowali resztki sił, wziąć się do uprzątnięcia lin, żagli, ułamków drzewa, zaścielających pokład i utrudniających manewrowanie. Ciemności, ryk i łoskot nawałnicy, uderzenia bałwanów, wielu pozbawiły zmysłów. Nie słuchali rozkazów, nie dawali na nic baczenia i... woda uniosła nam czterech ludzi. Reszcie kazałem się przywiązać linami i pracować dalej omackiem. Nawpół żywi z zimna i wyczerpania ledwie doczekaliśmy dnia, poczem z niewymownym wysiłkiem postawiliśmy na nowo związany maszt i rozpięliśmy drugi klin, a pod wieczór, kiedy burza zwolniała, podnieśliśmy środkową gaflę i żagiel rudlowy. Nie w mocy naszej jednak było utrzymać należyty kierunek i gdy wiatr zmienił się na południowo-wschodni, musieliśmy odwrócić żagle i płynąć według południowo-zachodniego rumbu. Dnia 27 ujrzeliśmy
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/81
Ta strona została przepisana.
— 73 —