cych miedzianych i cynowych naczyń, a stamtąd do jadalni.
Piękna, dorodna pani w domowym stroju rosyjskim, w sarafanie i podbitym gronostajami kubraczku czekała nań, stojąc pośrodku pokoju.
— Jakże się zwiecie po ojcu, panie Beniowski? — spytała go grzecznie, odpowiadając skinieniem głowy na głęboki ukłon młodego mężczyzny.
— Mnie zwą Augustem, a ojca miałem Samuela...
— Otóż, Auguście Samuelowiczu, wiadomo nam, że naczelnik polecił kształcić panu naszego syna. Chłopak jest niemocny, dlatego chciałam pana prosić o uwzględnienie jego sił, oraz wzięcie pod uwagę braków przygotowania, gdyż w kraju tutejszym, gdzie już mieszkamy osiem lat, niema zupełnie, jak pan widzi, nietylko nauczycieli, ale nawet wykształconych ludzi. Są wprawdzie tacy, jak Chruszczów, Gurcin, niegdyś szambelan Imperatorowej Elżbiety, jak doktór Meder, Łobaczow, oraz książę Zadzkoj, ale ci są ciężko oskarżonymi zbrodniarzami stanu i oddać im do nauki dziecko jest rzeczą niebezpieczną dla ludzi rządowych: można się przez to narazić na donos, stracić miejsce, a nawet głowę. Szwed Brondorp nie umie po rosyjsku, inni nie posiadają ani odpowiedniej gładkości w obejściu, ani potrzebnej w stolicy konwersacji. Czy pan był w Petersburgu?...
— Owszem, byłem, niedługo...
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/86
Ta strona została przepisana.
— 78 —