więc pan jutro na lekcję przyjdzie w terminie... A teraz jeszcze jedna prośba: moja córka, Nastka, ma harfę, ale złamaną... Czyby pan nie zechciał zreparować instrumentu, aby dziewczyna mogła czasami rozerwać się, grając?...
Beniowski uśmiechnął się pod wąsem i, obejrzawszy z niechcenia zniszczony instrument, wziął go pod pachę, skłonił się i wyszedł.
— Miły, ale bardzo... wstrzemięźliwy i niemowny!... — zawyrokowała pani Niłowowa.
— Mamusiu, czyż może być innym po tem wszystkiem, co mu tatuś nagadał!... — broniła wygnańca Nastka, wysuwając się z za drzwi.
— Cóż, że mu nagadał!? Wiadomo, naczelnik — nato postawion! Przecie że ten Beniowski nie małe dziecko, żeby tak zaraz wszystko brać do serca!... Choć powiadają, hrabia i jenerał, i uczony, ale zawsze teraz poniewolny on wygnaniec i tyle... Powinien o tem pamiętać! Powinien słuchać wszystkiego bez obrazy! — gderała półgłosem niania Mironowna, drepcząc po pokoju.
— Ach, nianiu, nianiu, pomyśl, jak to jednak smutno przenieść się nagle ze złoconych cesarskich pałaców do kurnej izby tutejszej!... I przenieść się na zawsze!... A taki młody!... — westchnęła dziewczyna.
Beniowski szedł wolnym krokiem przez podworzec forteczny, rozmyślał o tem, co usłyszał, i odzyskiwał pomału straconą na chwilę równowagę umysłu.
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/88
Ta strona została przepisana.
— 80 —