— A no, naradzimy się nad tem, a teraz chodźcie do sekretarza, bo już późno!...
Sekretarz przyjął ich bardzo łaskawie, ale... w przedpokoju, gdzie kazał Aglai podać im po kieliszku wódki. Musieli pić, lecz ręka Panowa, gdy brał czarkę, drżała, jak w febrze.
Wracali chmurni.
— Nosa nie wychylę z wioski! Niech ich djabli wezmą!... Wolę czyścić śmietniki, niż wycierać ich antichambry!... — mruczał Panow.
— Przyjacielu, zapominasz, gdzie jesteś, zapominasz, że każdy z nich może pierwszego lepszego z nas wziąć sobie za lokaja!... — uśmiechnął się Beniowski.
— Hej, Beniowski!... — krzyknął nagle nieznany głos ztyłu.
Obejrzeli się i, dostrzegłszy pośpieszającego ku nim komendanta, zatrzymali się z wyrazem niepokoju.
— Znowu! Niech Bóg uchowa! Doprawdy, może lepiej zupełnie nie włazić im w oczy!... Cała ta societa djabła warta!... — westchnął Baturin.
— Każ im odejść, Beniowski! Niech wracają do domu! A ty zostań! Mam z tobą do pogadania!... — zwrócił się setnik do wygnańca, ruchem głowy wskazując na towarzyszy.
Ci wahali się i podejrzliwie spoglądali na kozaka.
— Idźcie, idźcie!... I harfę zabierzcie!... Naczelnikowa prosiła, Marta Karłowna, żebym zre-
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/90
Ta strona została przepisana.
— 82 —