Była tam i baryłeczka wódki, której pojawienie się na stole u Chruszczowa wprawiło odrazu w dobry humor czekających na Beniowskiego towarzyszy.
— Masz szczęście, szalone szczęście!... — powiedział z tłumioną zazdrością Stiepanow.
— Byle tylko to powodzenie nie obróciło się w powszechne nieszczęście!... — bąknął Panow.
Beniowski bystro nań spojrzał i zmarszczył brwi.
— Zobaczymy, co powie Chruszczow! — rzucił z niechcenia.
Nie doczekali się wszakże Chruszczowa, który wrócił bardzo późno, zatrzymany przez jednego z kupców dla pisania rejestrów handlowych.
Jedynie Beniowski jeszcze czuwał, pochylony nad stołem i przy dymnem świetle tranowego kaganka kreślił wzory francuskich i niemieckich liter do jutrzejszej lekcji.
Chruszczów położył na stole kilka sztuk mrożonych ryb, otrzymanych od kupca jako zapłatę, i zaczął otrząsać szron z futra i brody.
— Cóż to piszesz? — zapytał przyjaciela.
Beniowski powtórzył swą rozmowę z naczelnikiem, z naczelnikową, a następnie z komendantem kozackim.
— To pierwsze dobre — choć niewiadomo, co się w tem tai, gdyż nieprawdą jest, jakoby nie miał mu kto dzieci uczyć... Jeżeli nie chciał swoich, to jest tu przecie, Beniowski, twój rodak,
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski I.djvu/94
Ta strona została przepisana.
— 86 —