Chruszczow urwał i zaczął chodzić po izbie z założonemi za plecy rękoma, trząsł głową i mruczał do siebie. Aż okrzyknął go cicho Beniowski, który już się był układł do snu na ławie.
— Nie martw się, przyjacielu, bądź pewien, że ani swego, ani waszego honoru nie uszczerbię, że wszystko pójdzie dobrze, bo mam przecież umrzeć królem, jak mi to przepowiedział pewien astrolog...
— A może istotnie będziesz panował w tem mojem królestwie cnotliwych... na wyspie Tynian!? — dodał weselej już Chruszczów, uśmiechnął się i odsunął irchową zasłonę łożnicy, za którą dawno już chrapała spracowana Alajda.
— Ha, trudno!... Chwyciły nas już wszystkich, widzę, koła młyna, gdzie ząb za ząb się czepia!... Niech się stanie, co się ma stać! — mruknął do siebie.