żeli nie ma pieniędzy!... — ozwał się cichy głos z pod okna. — Auguście Samuelowiczu, chodźcie tutaj... tu jest miejsce!
Był to Kazarinow. Beniowski ledwie go poznał, tak był się kupiec zmienił, zmarniał i podstarzał. Wahał się chwilkę, lecz na powtórne zaproszenie zbliżył się i przyjął wyciągniętą dłoń.
— Właśnie przed paru godzinami widziałem się z żoną pana — zaczął cicho — cóż, kiedy fortuna kołem się toczy!
— Chciałem to samo powiedzieć: żebraczej torby i więziennej doli nie zarzekaj się!... Cóż, jak tam u mnie w domu? Dzieci czy zdrowe?... Co robią?... Majątek opisali, wiem, wiem... Kątem mieszkają u starego przyjaciela... Może herbaty napijesz się, Auguście Samuelowiczu?... Jeszcze ciepła...
Beniowski zlekka wzdrygnął się.
— No, no!... Nie ta, inna... przyjacielska... Co stare grzechy wspominać!? — I wy byliście przed chwilą u szczytu powodzenia, a teraz tu jesteście... — dodał Kazarinow łagodnie.
— A za co?... Nie wiecie?... — spytał inny z kupki więźniów, siedzących na pryczy bliżej drzwi.
— Nie wiem, potwarz jakaś...
— Wszyscyśmy tu przez potwarz! — uśmiechnął się kozak z wyrwanemi nozdrzami.
— Wiadomo niewinni... przez potwarz! — cie-
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/10
Ta strona została przepisana.
— 2 —