— Hej, Agafja!... Mamy drogiego gościa!... Daj nam co prędzej wypić i przekąsić! — wołał piskliwym głosem zacny Sergjusz Mikołajewicz.
Słowem nie zdradził się, że czeka jakich wynurzeń lub wyjaśnień; Beniowski również napomknieniem nawet nie potrącił o wczorajszy wypadek. Ale po długiej rozmowie o miejskich nowinach i podróżnych swych przygodach, rzekł nagle:
— Wiecie, Sergjuszu Mikołajewiczu, jaką dziwną dziś miałem przygodę... Właśnie chciałem was się poradzić, co mam robić...
Poczem, nie spuszczając oczów z nalanej twarzy sekretarza, opowiedział mu o przybyciu z Wierchniego Iwaśkina z dwoma towarzyszami, uczynionej mu przez nich propozycji, swej odpowiedzi, wreszcie o wyznaniu Wołodimirowa i Puszkarewa.
— To łotry! — zawołał Nowosiłow. — To łotry!... A przecież my mogliśmy im uwierzyć i tylu niewinnych ludzi dać katu!... To łotry!...
— Gorzej, bo i was w całą tę sprawę chcieli wmieszać — dodał śmiało Beniowski.
— Mnie?... Jakże to?...
— Przez Agafję...
— Wołać ją... Agafja, chodź tu zaraz, suko!... Znasz niejakiego Iwaśkina?
Przerażona kobieta zamigała szybko rzęsami, poczem oczy szeroko otwarła.
— Mów prawdę!
— Znam... — szepnęła cicho.
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/106
Ta strona została przepisana.
— 98 —