piski, którą im oddałeś!... — powiedział po krótkiem zastanowieniu się Beniowski.
— Źle. Rzecz sama przez się błaha, gdyby nie to, że sekretarz ma ochotę na tę dziewkę, raczej na jej posag i miejsce po ojcu... On całą rzecz rozdmucha i zrobi zeń, co będzie chciał... Chyba, że mu pan da pieniędzy... Za gotówkę on wszystko odda: i najładniejszą pannę i najlepszą karjerę. On mówi, że jak się ma w ręku grosze, to się ma wszystkie kobiety na wybór, ale jak się ma wszystkie kobiety, to się jeszcze nie ma pieniędzy. Gdyby tak można moją sprawę z pana sprawą połączyć?... Co? Jabym im cały majątek oddał, gdyby mię wypuścili i gdyby mię wysłali choć na jaki rok na Aleuty na poborcę podatków... Właśnie umarł dawny na wyspach Kurylskich... Ale cóż, kiedy z nimi niepodobna się porozumieć... Łatwo wpaść... Nietylko majątek zabiorą ale i życie! Kto ich wie?... Trzeba mieć głowę na karku, aby z nimi gadać... Liczyłem na pana, bo pan mądry, a tymczasem... masz, babo, jarmark! — użalał się kupiec.
Beniowski słuchał go z pewnem roztargnieniem; prawe jego ucho wciąż zwracało się ku oknu. Nagle stamtąd dobiegł dziwny dźwięk, jakby zwady i uderzeń w bramę ostrokołu. Beniowski zerwał się.
— Idą!
Więźniowie również zerwali się ze swych miejsc.
— Kto idzie?... Twoi?... — spytał się kozak
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/12
Ta strona została przepisana.
— 4 —