nik się nie zgodzi!... A Stiepanow wyda nas, aby zatrzymać na wieki szczęście, które mu w ręce wpadnie! W ten sposób odrazu pozyska i wolność i zaszczyty...
— Myślę, że nie jest tak podły...
— Myślę, że jest!... Prób zresztą nie możemy robić... Obaczymy!... Nieprawdą jednak jest. Chruszczów, żebym ja pchał was do gwałtu, do walki... Czyż nie wiem, co to jest walka? Czyżbym śmiał hazardować właśnie życiem i bezpieczeństwem osób, które mówisz, że miłuję?... Bo, o ile znam Niłowa, pewny jestem, że bez oporu się nie podda!... Nie! — szczerze pragnę wyprowadzić was wszystkich stąd bez krwi rozlewu i bez użycia przemocy, ale myślę jednocześnie, jakby oszczędzić i tym ludziom skutków bolesnych. Czyż możesz mię o to oskarżać?
— Nie oskarżam cię wcale, tłumaczę jeno obecny stan ducha powszechności... Wydaje mi się prócz tego, że taka troska o bezpieczeństwo nieprzyjaciela zawsze osłabia atak... Nie czyje inne jeno twoje powtarzam wyrazy! Ach, Beniowski, Beniowski... miły druhu!... My słabi, my zwykli i poziomi, rzecz prosta, od takich jak ty przywódców nadludzkich często wymagamy przymiotów! Nie gniewaj się więc, a bądź dumny z naszego o tobie mniemania... Ty wszystko możesz... ty wszystko móc powinieneś!
Beniowskiemu twarz drgnęła boleśnie, mimowiednie zrobił przeczący ruch ręką i odwrócił się.
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/131
Ta strona została przepisana.
— 123 —