— To co innego! Lecz skąd ty wiesz o tem? Tego nikt wiedzieć nie powinien!...
Zatrzymał się i utkwił błyszczące źrenice w bladych oczach Stiepanowa.
— Wiem!... — odrzekł ten zuchwale. — I wiele innych rzeczy jeszcze wiem... Są granice, za któremi żadna zręczność nie działa... — dodał szyderczo.
— Słuchaj! — przerwał mu stanowczo Beniowski. — Żadnego gwałtu względem rodziny Niłowowych nie dopuszczę! Wybij sobie wszystkie podobne projekty z głowy... szczególniej względem tej szlachetnej i czystej dziewczyny. Jeżeli zgodzi się dobrowolnie, to co innego... Ale pamiętaj, że na drugi dzień po odbiciu od brzegu pop okrętowy zwiąże was ślubem.
— Tego tylko pragnę!... — roześmiał się Stiepanow.
— Staraj się więc. Masz jeszcze miesiąc czasu... Daruj, ale muszę się śpieszyć... Czy masz mi jeszcze co do powiedzenia? Nie, a więc dowidzenia!... Jędrzej dawaj sanki!...
Siadł i pomknął ku miastu, a Stiepanow odszedł powoli ze zwieszoną głową w stronę wioski wygnańczej. Gdy chwilę potem obejrzał się Beniowski, długa, pochyła postać wygnańca rysowała się w bladym wylocie drogi, jak zgięta wichurą, obłamana z gałęzi drzewina.
— Trzeba będzie pilnie go śledzić!... — powiedział sobie. — Muszę pogadać o tem z Chruszczowym, bo przed Radą niepodobna podnieść
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/139
Ta strona została przepisana.
— 131 —