Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/152

Ta strona została przepisana.
—   144   —

stał już Chruszczowa; psiarczykowie, pilnujący sani, powiadomili go, że odjechał razem z Sybajewym przed chwilą.
— A Stiepanow gdzie?...
— Ten dużo wcześniej od nich wyruszył. Wrychle po przybyciu!...
Beniowski popatrzył na drogę, żółcącą się na śniegach, niby cienka brudna nić, i zawahał się, lecz już go z ganku wołano, żeby wracał, bo sekretarz będzie miał przemowę.
Jakoż Nowosiłow już stał z kielichem w ręku i gadał:
— Kolonja taka nieobliczone przysporzy krajowi korzyści, bo pomijając okoliczność, że dziś wór mąki żytniej, często sprzałej i podmoczonej, przywiezionej lądem z za 12 tysięcy wiorst, kosztuje rząd do dwunastu rubli i za tę cenę sprzedawany jest z dobrodziejstwem mieszkańcom, lub wydzielany kozakom i żołnierzom, jako strawne, co naraża skarb na ogromne straty; to jednak i owej mąki, którą nieraz przed użyciem siekierą kruszyć trzeba, to i tej mąki, powiadam, często dosyć nie bywa!...
— A jakże!... — zgodzili się obecni.
— Jakąż więc zasługę wobec państwa mieć będą ci, co dowcipem pokonawszy nieprzychylność klimatu i gleby, przyszczepią krajowi rolnictwo...
Długo gadał sekretarz, przypijając z kielicha i komplementując zkolei to Niłowa, to Beniowskiego, to komendanta Czernych, to panią Niło-