Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/159

Ta strona została przepisana.
—   151   —

„słowo i dzieło“. Mybyśmy za to ciężko odpowiedzieli przed władzą, wielmożny panie, gdybyśmy go nie wzięli! — tłumaczył się podoficer.
— Czytaj, czytaj! — kazał mu Beniowski.
Żołnierz posłusznie zagłębił się w czytanie, inni przyglądali mu się z otwartemi ustami.
— Tak niby powiedziano tu jest, żeby go wam, wielmożny panie... zostawić... do... rozporządzenia! Ha, zostawić, tak zostawić!... Dla nas czy wziąć, czy zostawić, niema różnicy!... Jak każą, tak zrobimy, byle się nam za to nie dostało... Ale że jako na tym papierze jest podpis Jego Wysokiej Szlachetności pana Naczelnika, więc owszem... bierzcie go! A my spokojnie odejdziemy. Nie gniewajcie się jeno na nas, łaskawy panie, bo my jak nam każą... my jak ustawa! Niech się pan na nas nie żali, jeżeli my co źle zrobili, to nie ze złej zrobili woli a przez ciemnotę naszą... — dowodził wymownie.
— Dobrze, dobrze!... Idźcie już sobie i puśćcie mię, żebym mógł uspokoić napadniętych przez was! — odpowiedział Beniowski.
Zastukał do drzwi, ale gdy Chruszczów odezwał się z głębi, kazał mu po francusku wstrzymać się z otworzeniem, zanim żołnierze i kozacy nie oddalą się zupełnie. Wreszcie na ponowny znak drzwi odemknęły się i Beniowski spostrzegł bladego jak płótno Chruszczowa z rozwichrzoną brodą, a za nim kilku spiskowców z muszkietami w ręku.