ściem zgaśnie tu dla mnie dzień słoneczny!...“ — „Jeżeli zostanę, inny zostanę i ty mnie przestaniesz miłować!...“ — „Nie mówię: nie idź!... mówię: dzień, jeszcze jeden dzień tylko pozostań!...“ — „Jutro trudniej się będzie oderwać, niż dziś... słodkie są pocałunki twoje, Hanno, tak są słodkie!...“ — „Słodkie są, bo niewiadomo, czy się powtórzą!...“ — „Ludzkich rzeczy los! Kto trwałości ich dobija się, oddaje się im w niewolę...“ — „Słodka niewola, po stokroć razy słodsza od samotnej wolności...“
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— Wstawaj, Beniowski, wstawaj!... Przynieśli ci chleb i wody gorącej na herbatę, a że jej nie masz, więc zaparzyłem podwójną porcję w swoim imbryczku!... — budził Beniowskiego Kazarinow.
Podniósł się Beniowski, poprawił starganą we śnie odzież, rozczesał włosy palcami i spojrzał badawczo na szare postacie towarzyszy więziennych.
Wzrok jego zatrzymał się dłużej na pełnej zwierzęcej mocy postaci kozaka z wyrwanemi nozdrzami. Ten poczuł jego spojrzenie i zwrócił nań oczy siwe, śmiałe i zimne jak połysk topora.
— Co? Nie idą?... Ha!... Ech, panie Beniowski, poszedłbym ja do pana na służbę, służyłbym, wysługiwał się wiernie, ale...
Wstrząs! kudłatą głową i zanucił z początku cicho ochrypłym głosem: