Chyże stopy w pętach łańcuchów,
U wrót wszędzie stoją żołnierze,
Niema wyjścia dla śmiałych zuchów,
Niema przejścia przez te rubieże...
Hej, nadpłyńcie, chmury gradowe,
I rozbijcie turmy darniowe!...
Pod koniec głos jego grzmiał, jak burza; wszyscy słuchali z przejęciem i ciekawością. Wtem zachrobotały zawory u głównych drzwi, wionęło zimnem powietrzem, zastukały kolby muszkietów o podłogę. Chwilę potem nadzorca otworzył celę i zawołał gromkim głosem:
— Beniowski, wychodź!...
— Pewnie do lochu, do katowni!... Niech cię Bóg ma w swej pieczy!... — szepnął Kazarinow.
Beniowski wyprostował się dumnie i wyszedł; zdumiał się wszakże do tego stopnia, że wpół drogi przystanął, gdy na schodach więziennej przyciesi spostrzegł stojącą w słońcu i błękicie Nastazję, a za nią samą panią Niłowową.
— Chodź, chodź, Auguście Samuelowiczu!... Czekamy!... Śpiesz się, bo zimno!...
Beniowski nie ruszał się, przejęty wyrazem twarzy dziewczyny i widokiem łez, płynących z jej wpatrzonych w niego oczu gwiaździstych.
Nawet zrobił ruch, jak gdyby chciał się cofnąć, ale klucznik i żołnierze popychali go ztyłu.
— Już się wszystko ułożyło... Iwan Piotrowicz wie, że madrygał pisał Stiepanow... — gadała Niłowowa, patrząc ze wzruszeniem na więźnia i córkę.