winił przeciw całemu sprzysiężeniu!... — zauważył surowo Baturin.
— Lepiej niech zginie jeden, niż pięćdziesięciu powtarzał uparcie Kuzniecow. — Gdyby udał się mu występny zamiar, coby się stało?... Sądny mielibyśmy dzień!... Pasy by z nas w tej chwali darto w katowni!... Powinien czuć się szczęśliwym, że z niego drzeć ich nie będziemy.
— A jednak trzeba go ocalić, choćby ze względu na Panowa, dzielnego i wiernego jak rzadko towarzysza!... — nastawał Beniowski.
— Wszelkie związki krwi milkną wobec takiej zbrodni!... Słyszałem, jak sam Panow żądał jego śmierci!... I co byłby wart, gdyby myślał inaczej! — zapalczywie dowodził Kuzniecow.
— Wiemy jednak, że jest bardzo do krewnego przywiązany, uważa go poniekąd za syna!...
— Tem bardziej!... Zgniótłbym własnemi rękami takiego gada, gdybym go znalazł w swem gnieździe!...
— Zemsta nie powinna mieć miejsca w sprawach ogólnych. Ona równie często je gubi, jak niewczesna pobłażliwość. Zimno rozważmy, jakie korzyści da nam jego śmierć, i jakie grozi nam z tego niebezpieczeństwo!
— Zniknie człowiek, który zna nasze tajemnice a życzy nam źle. Chytry niegodziwiec, który zawiódł nasze zaufanie...
— Powtarzam, że możemy go obezwładnić, odosobnić, otoczyć strażą.
— O wierz mi, Beniowski, że najlepiej mil-
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/170
Ta strona została przepisana.
— 162 —