w ostatniej chwili nie kalał rodowego naszego imienia!
— Słuchaj: on żyć będzie!... Upewniam cię!
— Wolej, żeby umarł!... Niewiadomo, co jeszcze od niego nas czeka!... — odrzucił zapalczywie.
— Pozwólcie... pozwólcie mi raz jeszcze przed zgonem... zwrócić się!... — zaczął głuchym głosem Stiepanow, dźwigając się z trudnością.
— Milcz, milcz, psie!... Zdrajco!... Pij!... — rozlegały się głosy.
— Niech mówi!... Każdy ma prawo przemówić ostatni raz przed śmiercią!... — wołali inni.
— Niech mówi!... — rozkazał Beniowski.
Stiepanow zwrócił ku niemu trupią twarz i padł na kolana z wyciągniętemi rękoma:
— Łaski!... Łaski, najwspaniałomyślniejszy z ludzi!... Zaiste nie jestem godzien... Jako nędznego... robaka... rozdeptać mię winieneś... Ale zważ, że skoro nie będziesz... że skoro ona... nie będzie nigdy... niema powodu... Nieszczęsna moja nienawiść w najwierniejszą zamieni się miłość!... Zostanę czem chcecie... kuchtą... oprawcą... czyścicielem okrętowych ustępów... jeno błagam... łaski!... Wywieźcie mię na jaką wyspę bezludną i rzućcie, ale... pozwólcie mi odkupić... winy moje, zmazać hańbę moją... Wszak życie całe jeszcze przede mną. Wszak mam zaledwie trzydzieści pięć lat... trzydzieści pięć... O ludzie!
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/174
Ta strona została przepisana.
— 166 —