Co za nicpoń!... A wiesz, Beniowski, co on mi przed paru dniami mówił?... Otóż ni mniej ni więcej, jeno chciał osobno na swoją rękę córkę naczelnika gwałtem porwać, owładnąć jakim okrętem i uciec... Zmówił się w tym celu z Łoskarewym, Izmaiłowym i sześciu majtkami, których upewnił, że zająłeś się wyłącznie osadą rolniczą, że uciekać już nie myślisz, w czem powoływał się na świadectwo Wołodimirowa i Puszkarewa.
— Dlaczegoś mię o tem nie powiadomił?
Panow zmieszał się, głowę opuścił, ale po chwili podniósł się i spojrzał w oczy Beniowskiemu.
— Ha, źle zrobiłem. Widzę to teraz i to się już nie powtórzy, ale...
— Nie wierzyłeś mi... co?... Ach, Panow, Panow!... Nie daleko w ten sposób ujedziemy... Każdy na swoją rękę...
— To się już nie powtórzy! — rzekł znowu twardo oficer. — Bądź pewny!... Zresztą poprzysięgli mi, że nic bez mej wiedzy nie przedsięwezmą, miałem więc zawsze możność zwrócenia się w ostatniej chwili do ciebie, co też doprawdy zamierzałem uczynić...
Znowu spojrzał twardo w oczy Beniowskiemu, a widząc, że ten kiwa z rozżaleniem głową, chwycił go za rękę.
— Tak, to prawda, że to już po raz wtóry! Ale przysięgam ci, że po raz trzeci... już nie stanie się! Oficerskie słowo! Przeniknąłem do głębi
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/176
Ta strona została przepisana.
— 168 —