Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/179

Ta strona została przepisana.
—   171   —

łany blado-żółtych pierwiosnków i ametystowych krokusów. Rwąc brzegi, szumiała woda, ciepłe jej zalewy omywały coraz szerzej chylizny, wypełniały zamulone wgłębienia ziemi, jakby siląc się zmyć w nich ślady zimowego ucisku. Wartko płynęły potoki wśród korzeni drzew i krzewów, niosąc im nowe soki bogate, ożywcze. Prostowały rozkosznie zarośla zwątlałe do niedawna pędy; połyskiwały żywą, ciepłą barwą wczoraj jeszcze przymierzchłe pnie srebrnych brzóz, złotawych sosen i brunatnych modrzewi...
A w głębi niebios, pełnych płynących chmur i ruchu wiatrów, szumiały skrzydłami niezliczone stada ptactwa. Ich niespokojny gęgot, krzyki, świstania dzień cały przelewały się nad ziemią falą radosną, milknąc jeno w czas krótkiej, jasnej nocy.
Kto żył w mieście i okolicach, chwytał za broń i biegł na brzegi jezior, na piaszczyste przylądki morza i rzeki, szczególnie ulubione miejsca wytchnienia przelotnych gości. Furkotały strzały z łuków, huczały rusznice, mącąc i przerywając na chwilę rozlewną pieśń miłości i wesela. Lecz na krótką jeno chwilę śmierć zwyciężała je, na mgnienie oka, gdyż taką jest potęga radującego się życia!...
To powszechne zajęcie się polowaniem było bardzo na rękę spiskowcom, gdyż pozwalało im niepostrzeżenie czynić tysiące drobnych przygotowań do zbliżającej się wyprawy. Wszyscy byli dobrej myśli, a zapewnienie, że dwunastu za-