że to ja... a że ma romans z Niemką Schmitową, żoną komendanta portu, więc mu wierzą!
Długo mówił, rozgadany do niemożliwych granic, otwierając admiralickie i swoje własne sekreta, aż przerwał mu Beniowski w odpowiedniem miejscu, że chociaż słuszność zupełna po jego stronie, zręczni wrogowie skorzystali z jego uczciwości i obstawili go, jak to z opowiadania widać, tak chytrze formalnościami, iż wątpliwa rzecz, aby mu się udało sądu i kary uniknąć.
Zbladł Czurin i blade oczy na Beniowskiego wytrzeszczył.
— Juściż! Sam to czuję, że mię oplątali. I właściwie przyszedłem tu, do wielmożnego pana, po radę i pomoc... Udam chyba chorego i tem samem inny mię w komendzie „Piotra i Pawła“ zastąpi!
— Mało to pomoże. Jest to jeno zwłoka a nie ratunek. Admiralicja bowiem, widząc, iż pan nie powraca, rekwirować niechybnie gubernatora kamczackiego będzie, iżby cię wydał i pod strażą do Ochocka przystawił. Musi on przychylić się do tego żądania, a tak zyskasz pan kilka miesięcy na tym wybiegu, ale prędzej czy później interesa pańskie w gorszym niż przedtem znajdą się stanie!
Zakrył biedny oficer twarz rękami i nuż jęczeć i przeklinać swoją dolę:
— Gdybym był sam! Niechby tam już raz się stało, co się stać ma! Dziśbym dni moje zakończył... Nie raz śmierci zaglądałem w oczy...
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/186
Ta strona została przepisana.
— 178 —