Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/195

Ta strona została przepisana.
—   187   —

mu, muszę się z tobą rozmówić w ważnej sprawie bez świadków.N.“
— Ani słowa więcej, ani pieszczotliwego przydomku, ani wesołego jak zwykle żartu!... Co to znaczy!? Jaka nowa czeka mię niespodzianka!?... I kiedy się to wszystko skończy?...
Serce mu się ścisnęło jak od ucisku niezabliźnionej rany. Znowu przypomniał sobie cały swój do dziewczyny stosunek od pierwszej chwili, od owego przelotnego widzenia w uchylonych drzwiach.
...„Kocham cię, kocham!... Niewolnica twoja jestem!... Rób ze mną, co chcesz!... Słuchaj, wracajmy zaraz do miasta i sprawimy w twym pustym domu nasze gody weselne!...“ — szeptał miły głos, lśniły jak gwiazdy agatowe oczy i rozchylały się do pocałunku drobne usta...
— Ha, niech będzie co chce!... Chodził wzburzony po izbie i zabronił Jędrzejowi wpuszczać kogokolwiek do siebie. Słyszał, jak kłócili się z nim na ganku rozmaici interesanci, lecz czuł, że nie będzie mógł spokojnie sądzić spraw i wydawać rozkazów w swojej obecnej rozterce. Bał się zbliżającego spotkania i zarazem go pragnął... O co jednak jej chodzi?... Zdawało się, że już pogodziła się z koniecznością czekania do... choć do świąt?... Może znowu Stiepanow?... Ależ niedawno jeszcze całował mię po rękach i obiecywał poprawę... Kocha ją, szczerze ją kocha i napewno ją wkońcu swoją stałością zdobędzie!...