Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/198

Ta strona została przepisana.
—   190   —

— Wiem. Dawno domyślałam się, a teraz wiem napewno!...
— Skąd wiesz!?... — powtórzył. — Skąd wiesz!? Musisz mi powiedzieć!...
— To nie ma znaczenia! I nie to mię boli, że uchodzisz, że chcesz porzucić nasze smutne lodowe pustynie i dzikich ludzi tutejszych, że pragniesz wrócić do twoich ciepłych, pięknych krajów, do twoich rodaków ogładzonych i wytwornych, do twoich dostojeństw, do dóbr rozległych, zamków i pałaców... Nie to mię boli, gdyż rozumiem!... — dodała z westchnieniem.
— Co za niewczesny żart!... — próbował sprzeciwiać się Beniowski. — Powiedz nareszcie, kto ci go urządził?...
Nie zwróciła uwagi na jego uwagę i ciągnęła dalej głosem cichym, jak żałosny świegot jaskółki:
— Pomogłabym wam sama, ukrywałabym was bez względu na czekającą mię karę, radowałabym się z waszej wolności... Sama tęsknię doń... ja, niby pani, a gorsza od was niewolnica, bo przykuta na wieki do miejsca mego przez ojca, przez matkę, przez nieszczęsny mój los! Czyż nie mówiłam ci nieraz, czyż nie widziałeś sam, że rwę się stąd, że cierpię, choć przecie nie zaznałam dotychczas nic lepszego nad to, co mam dookoła!... Więc rozumiem i nie dziwię się tobie, wam wszystkim, że ujść zamierzacie!... Nie, nie to mię nawet boli, że mię wziąć z sobą nie chcesz... Być może byłabym zawadą w cięż-