ludniliście ziomkami mymi swoje pustynie, zapełnili nimi swoje ostrogi i twierdze, wzmocniliście nimi swoje wojska, zmuszając ich do służenia sobie ku pojarzmieniu innych ludów. Jakoweż prawo macie więc mówić o prawdzie i cnocie? Wy, coście wdarli się w czas pokoju w granice wolnego państwa i chwytacie każdego cnotliwego, starającego się o poprawę ginącej ojczyzny i wleczecie go na katusze, na zgubę... Wzamian płodzicie zdrajców, przekupujecie ich i wysuwacie ich przewrotnie na czoło narodu, do steru rządów, abyśmy pohańbieni w najskrytszych ostojach duszy naszej zgnili za życia od własnego trądu... Kto zacny wśród nas pewien jest, że nocą nie wpadnie do jego dworku banda waszych żołnierzy i oficerów, nie wywlecze go, z łożnicy, nie pohańbi mu przed oczami żony i córek, nie osmaga, nie pomorduje czeladzi i obrońców, nie pokradnie albo nie pożga dzieci... nie zrabuje wszystkiego, nie spali i nie zniszczy i nie odejdzie, zostawiając jeno łzy i ruiny!?... Gorsi niźli pohańce i Tatarowie, gdyż żyjecie wciąż wśród nas, podczas gdy tamci zjawiali się i uchodzili. Nie, zaiste, to nie ja pozbawion jestem praw, lecz wy wyzuci jesteście z oblicza ludzkiego... I wszystko jest wolno względem was i wszystko jest cnotą, co kłoni się ku waszej zgubie, albowiem czynami waszymi postawiliście się poza granicą społeczności!... Nie bliźnich winien w was widzieć uciemiężony, lecz krwawych tygrysów... I wolen wszelkie brać i
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/202
Ta strona została przepisana.
— 194 —