pieszczoty... Dowodził, że miał, do ciebie zawsze wstręt, jako do prostej dziewki, z którą ślubów nigdy zawrzeć nie myślał i zawrzeć nie mógł, jako już miał prawą żonę hrabinę i od niej prawe potomstwo...“ — kończył donosiciel.
Tu zmarszczone brwi i ściśnięte usta Beniowskiego drgnęły; śledząca za nim w milczeniu Nastazja z jękiem opuściła się na ziemię. Pośpieszył jej z pomocą Beniowski, dźwignął na ławę, rozpiął stanik na piersiach, zbryzgał twarz wodą.
— Ach, puśćcie mię, puśćcie!... Pozwólcie, niech umrę!... — szeptała, przychodząc do siebie. I odwróciwszy odeń twarz, znowu zalała się łzami. Szloch wkrótce przeszedł w straszne wewnętrzne łkanie, wstrząsające boleśnie wyciągniętem jej ciałem. Beniowski stał bezradny, a po wykrzywionej bólem twarzy płynęły mu niemęskie łzy.
— A jednak... tak nie jest, Nastazjo! — zaszeptał. — Też człowiekiem jestem... I gdyby... gdyby tak było... gdybym cię... nie... miłował... Nastazjo... możeby było inaczej... możebyśmy w tej, oto, chwili... prawie u wrót wybawienia... nie stanęli na progu zguby... Bo gdybym naprzykład poślubił cię... byłoby mi o wiele łatwiej ukryć wiele rzeczy... Ślub taki według kanonów mojej religji nie ma znaczenia... Tem bardziej... wymuszony położeniem mojem... A przecie nie chciałem... właśnie dlatego, kochana... że...
Urwał, pogładził leciuchno jej rękę.
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/204
Ta strona została przepisana.
— 196 —