Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/213

Ta strona została przepisana.
—   205   —

coś robiła od samego rana!... Gadaj zaraz, a nie utaj najmniejszego szczegółu...
— Z rana obudziłam się, jeszcze spałeś, miłościiwy panie! Otwarłam drzwi i zawołałam na niewolników, aby wstawali i szli robić porządki!... Przyszedł do kuchni podręczny kozak Siomka... — zaczęła nieszczęśliwa rwącym się głosem.
Nowosiłow chodził dookoła niej i poświstywał w powietrzu bykowcem. Wtem w sieni rozległo się gwałtowne stukanie do drzwi. Urzędnik zatrzymał się z niepokojem na twarzy; oczy katowanej rozbłysły nagle nadzieją i obeschły.
— Ty, duszko, nie myśl, że to już koniec!... O nie, ty tu zaczekaj!... — szepnął Nowosiłow, biorąc kaganek ze stolika.
Stukanie, powtórzywszy się parękroć razy, ucichło, a potem rozległo się uderzenie w okiennicę jednego z okien łożnicy i gromki głos zawołał:
— Widzę, że wuj jeszcze nie śpi!... Niech wuj otworzy... Niezmiernie pilna sprawa... To ja, Izmaiłow!
— Do licha!... Tak pilna, że aż po nocy pod oknami się włóczysz?...
— Bardzo pilna, nieodłożnie pilna, Sergjuszu Mikołajewiczu! Pilna i tajemnicza... sprawa państwowa!...
— Głupiś, znam ja wasze tajemnice państwowe... Idź zresztą do drzwi, to ci otworzę... Sam jesteś? Co?