do tej sprawy, gdyby nie to, że Izmaiłow, znany z popędliwości, groził Kuzniecowowi zemstą i śmiercią, do czego żadną miarą dopuścić nie mogę...
— A cóż ci znowu o tego Kuzniecowa tak chodzi!?... Nie wygnaniec on przecie! Dawno już chciałem się ciebie, Auguście Samuelowiczu, spytać, jakie to stosunki go z wami łączą do tego stopnia, iż widziano go pono, jak z karabinem w ręku występował po waszej stronie, przeciw naszym żołnierzom, w owym zatargu o Stiepanowa...
Umilkł sekretarz i świdrował wygnańca zwężonemi jak szpileczki oczami, ale Beniowski spokojnie jego spojrzenie wytrzymał.
— Kuzniecow wiele mi okazał przychylności w samym początku mego tu pobytu, gdym był w potrzebie i powszechnej, jako wygnaniec, pogardzie. Za ostatniego uważałbym się człowieka, gdybym mu teraz nie starał się odwdzięczyć. Teraz jest naszym głównym dostawcą i przedsiębierze budowę naszej kolonji, jak to sam wiesz, Sergjuszu Mikołajewiczu, gdyż za Waszą zgodą podpisywał z nami kontrakt. Czy w zatargu brał jaki udział, nie wiem; nie dziwiłbym się, gdyby w szlachetnej zapalczywości, będąc w owej chwili u nas gościem, za broń razem z innymi chwycił. Błąd był z obu stron, jak to wykazało śledztwo, na co i Wasza Szlachetność się zgodziła...
— Tak to tak!... O cóż ci więc teraz chodzi?...
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/220
Ta strona została przepisana.
— 212 —