żać się za godnego... — bronił się dworsko Beniowski.
Kazał przynieść kielichy i długo ugaszczał sekretarza drogiemi wódkami oraz zamorskiemi winami, których miał zapas znaczny na podobny wypadek.
Sekretarz pił, śmiał się, dowcipkował, śpiewał, ale „duszy“, jak to bywało dawniej, Beniowskiemu nie otwierał. Nie robił z nim planów o zawojowaniu Kalifornji i zabraniu obu brzegów Oceanu Spokojnego pod swoją władzę. Nie mówił o dochodach, o orderach, nawet o wdziękach białogłowskich nie wspominał. Beniowski, który pić umiał i miał najmocniejszą w miasteczku głowę, zrozumiał, że go tym razem nie spoi, a sam przeciwnie czuł w myślach lekki zamęt. Gdy więc sekretarz o zmierzchu zaczął wybierać się do domu, nie zatrzymywał go bardzo, choć zwykle takie hulanki ciągnęły się tu przez noc całą do białego dnia, a bywało i dłużej.
Po odejściu gościa wsadził zaraz Beniowski głowę w zimną wodę, umył się i posłał po Chruszczowa, który w jego zastępstwie przyjmował w tym czasie wieści i wydawał rozporządzenia.
— Izmaiłow wysłany do Wierchniego Ostroga!... — krzyknął ten radośnie, wpadając do izby.
— Wiem!
— Sam komendant go odwiózł z pięcioma kozakami!
— Oo! To mi się mniej podoba! Kiedyż wyjechali?
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/232
Ta strona została przepisana.
— 224 —