Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/59

Ta strona została przepisana.
—   51   —

— Śmierć jego najmniejszej jest wagi!... IlHu tu nas jest przytomnych, tylu zdatniejszych do wykonania nie tak trudnych już naczelnika obowiązków!... Zresztą żądam w imię Boga!... Niech Bóg nas sądzi, skoro wy, grzeszni ludzie, nie umiecie!... — wybuchnął Stiepanow.
— Tak, to prawda, nie można mu odmówić, skoro pod opiekę Boga się udaje! — rozległy się tu i owdzie nieśmiałe głosy.
Rzesza wygnańców zawahała się. Dojrzał to Beniowski i ogłosił naraz, że wyzwanie przyjmuje.
Nazajutrz o świcie pojechał wraz z Chruszczowym i Kuzniecowym na oznaczone miejsce; niezadługo stawił się i Stiepanow z Panowym; grupkami zwolna napływała reszta spiskowców. Czarne ich postacie w kosmatych odzieżach, twarze posępne i ogorzałe, mocno odrzynały się na niepokalanej białości śniegów i szronów, pokrywających polankę oraz zarośla. Złote słońce ranne roziskrzyło zimne pokrowy tysiącem skier, górą sklepił się blady błękit nieba z srebrnemi chmurami; mroźny opar nocny opadał ku dołowi, jeno na miejscu pojedynku chwiał się jeszcze, podsycany oddechem licznych ust, ciepłem tęgich, parujących ciał ludzi, otaczających gotujących się do walki adwersarzy. Dano im broń, długie szpady oficerskie; zajęli pozycje, sekundanci stanęli po bokach z laskami. Stiepanow z niesłychanym impetem natarł na przeciwnika. Beniowski początkowo ustępował, zasła-