— Dziś wieczorem naczelnik zapowiedział mi swoją wizytę z całą rodziną.
— Ho, ho!... A nas nie prosisz?...
— Owszem. Rad będę bardzo!
— Nie widzę bardzo radości! A któż tam będzie więcej?
— Nikt.
— Co za piekielna nuda!... A może przyprowadzić... Kobylina?
— Nie wiem, czy wypada?... Będą panie!...
— Czy wypada?... Patrzcie go! — zasyczał sekretarz. — Ech, Beniowski, Beniowski!...
Beniowski uchwycił wzrok jaszczurczy urzędnika i rzekł łagodniej:
— Jutro służę... z tym Kobylinym. Dziś, Sergjuszu Mikołajewiczu, doprawdy nie mogę!
— A już idź, idź do swego fartuszka!... — roześmiał się sekretarz i dodał żart tak ordynarny, że Beniowski aż pobladł z gniewu. Pośpieszył więc wyjść, czując, że łatwo wybuchnąć może niebezpieczna zwada między nim a podrażnionymi urzędnikami.
— Bielskiego!... Wołać Bielskiego!... Niech przyniesie skrzypce. I bez stołecznych obejdziemy się frantów!... Hulaliśmy bez nich, pohulamy i teraz!... — huczał gniewnie sekretarz.
— Leć, Mitka, po Bielskiego! — rozkazywał podręcznemu kozakowi komendant.
Jednocześnie z Beniowskim wysunął się na dziedziniec kozak Mitka.
— Gdzie go znajdę, tego żebraka!... Pewnie
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/78
Ta strona została przepisana.
— 70 —