Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/84

Ta strona została przepisana.
—   76   —

sercem spojrzał, kogo biją. Na kobyle z rękami i nogami przywiązanemi pod klocem leżał Bielski; siwa głowa starca tłukła się o brudne drzewo, a nagie, napuchłe, okrwawione plecy drgały i kurczyły się za każdym świstem rózeg.
Beniowski rzucił się ku oprawcom; tłum zakołysał się i rozstąpił, ale kozacy, stojący w pierwszym rzędzie, przytrzymali go za ręce.
— Nie wolno!
Rzucił wzrokiem na ganek i na krótką chwilkę oczy jego skrzyżowały się z wyzywającem, okrutnem spojrzeniem sekretarza.
— A Beniowski!... Jużeś wolny? Chodź, chodź! Jeszcze zdążymy zagrać partyjkę... Mamy czas!... Nic tu ciekawego!... Nieraz to jeszcze zobaczysz!... Ha, ha!...
Beniowski odwrócił się i szybkim krokiem podążył do fortecy. Lecz widok mocno przywartych drzwi i ślepych okien objętego snem domu naczelnika otrzeźwił go; przypomniał sobie ową scenę, gdy był tu w podobnych warunkach z powodu zapomnianej u drzwi jego warty, zawahał się i zawrócił. Straż w bramie, śledząca za nim ze zdziwieniem zdaleka, oddała mu, gdy przechodził, ukłon wojskowy.
— Śpią, Auguście Samuelowiczu, śpią i nie wstaną wcześniej, jak na podwieczerze!...
— Tak, tak!... Zapewne!... — odszepnął machinalnie. Serce i usta miał pełne goryczy. Poskarży się jutro, poskarży! Bić starca... niedołężnego, steranego starca!... Czy jednak nie le-