Nie znali go i patrzyli nań ciekawie, ale obojętnie; dopiero gdy stanął na stopniach schodków i spytał ich, kto zacz są, domyślili się, że on to jest Beniowskim, i zdjęli uszaste, podróżne czapki.
— Wygnańcy jesteśmy z Wierchniego.
— Czegóż chcecie?...
Milczeli i kręcili w rękach czapki, przestępując z nogi na nogę.
— Nieszczęśliwi jesteśmy... pozbawieni kraju swego i wolności... i wszelkiego prawa... — zaczął jeden.
— Długo o tem gadać, więc może pan pozwoli...
— Tu nieporęcznie... Należałoby opowiedzieć wszystko, porządnie od początku... więc może...
Beniowski zdawał się wahać.
— Chodźcie! — rzekł wreszcie — ale ja nie mam żadnych tajemnic. Jak się nazywacie i skąd jesteście?
— Wszyscy jesteśmy z Wierchniego... Zwę się Iwaśkinym, a ci dwaj Wołodimirow i Puszkarew...
Beniowski ruszył przodem i wprowadził gości do świetlicy.
Iwaśkin obwiódł ją bystrem, lisiem spojrzeniem, poczem jego skośne, zielonawe oczki schowały się natychmiast pod opuszczone na dół powieki; dwaj jego towarzysze patrzyli z pewnym lękiem i zachwytem na wspaniałą, swobodną w ruchach, dumną postać Beniowskiego, podzi-
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/88
Ta strona została przepisana.
— 80 —