wiali kosztowną, krytą aksamitem szubę, zamorskie skórzane obuwie, sukienny żupan i lity pas, wyglądający z pod rozchylonych pół zwierzchniego ubrania.
— Czegóż chcecie?... — powtórzył Beniowski, zatrzymując się w połowie komnaty i zwracając ku nim.
Stanęli nieśmiało u proga.
— Panie, jesteśmy nieszczęśliwymi, uciskanymi niewolnikami!... Ratuj nas — zabełkotał nagle Iwaśkin. — W tobie jedyna nasza nadzieja... Dwadzieścia lat jak gniję już w tem tu piekle kamczackiem... Byłem niegdyś niewielkim wprawdzie ptakiem, prostym mieszczaninem z miasta Rżewa, ale wolnym... Miałem dom, rodzinę, dzieci, kawał gruntu, dorabiałem się... Wtem stał się nieszczęśliwy wypadek, spłonął sąsiad i w swej zaciekłości rzucił na mnie podejrzenie, jakobym ja podpalił go przez zawiść... A tymczasem co ja... robak marny... Myślałem jeno o kawałku chleba... byłem nawet w sam czas pożaru daleko... Schwytano mię jednak i poprowadzono do Uprawy. Gdybym był bogaty, wiadomo, że wypuszczonoby mnie, ale nie miałem czem opłacić diaków i zostałem skatowany... Oczerniłem w bólach samego siebie i przyznałem się do niespełnionych win... Odtąd zaczęły się moje nieszczęścia... Najpierw bito mię knutem na placu targowym, następnie piętnowano mnie...
Zaczął wyliczać długą litanję rzeczywistych
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/89
Ta strona została przepisana.
— 81 —