Na progu ukazał się Stiepanow, obrzucił podejrzliwem spojrzeniem wygnańców i zrobił ruch, jakby chciał się cofnąć.
— Proszę dalej... Zaczekaj!... Zaraz będę na twoje usługi... — zapraszał go Beniowski.
Iwaśkin poruszył się niespokojnie.
— A może... potem przyjdziemy?...
— Nie, nie!... Poco? Zaraz skończę!... Otóż, był wprawdzie wśród niektórych tutejszych wygnańców, szczególnie uciśnionych nędzą i niewolą, zamiar wydostania się stąd, lecz zważywszy, że wokół leżą nieprzebyte góry, dzikie pustynie i burzliwe morza, wydało się im, że ucieczka stąd jest niezmiernie trudna. Skoro więc naczelnik, wnikając w nieszczęśliwe położenie ogólne wygnańców, zgodził się dopomóc im przez urządzenie proponowanej przeze mnie kolonji, wszyscy zgodnie postanowili ku temu celowi skierować jedyne swe siły... Bo pomyślcie sami, jeżeli uda nam się wyhodować tutaj ogrodowiznę, owoce, zboże, albo rozplenić mleczne bydło, trzodę, owce, co rzecz nietrudna, bo trawy tu rosną piękne i klimat nie gorszy, niż w kraju Norweskim, który znam... — zaczął Beniowski, siadając na rogu stołu i zwieszając prawą nogę.
Długo opisywał korzyści, płynące z dobrze postawionego gospodarstwa rolnego, widoki powodzenia, możność zbogacenia się. A czynił to w tak ułudnie pięknych wyrazach, że przysłuchujący się ze zwieszoną głową Stiepanow po-
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/92
Ta strona została przepisana.
— 84 —