— Nie wiem!... — mruknął Iwaśkin. — Boję się... I ja jestem człowiekiem i nade mną litość powinniście mieć... A zresztą wszak nie udało się i nic nie będzie!
— Ach, hultaju! Nie udało się!... Ładna obrona... — oburzał się Panow.
— Sprawa jasna: żadnego z nich wypuścić stąd nie można... — gorączkował się Stiepanow.
— Cóż ty na to, Beniowski?... Istotnie oni mogą zmyślić i nagadać Bóg wie co!... Nie słyszałeś jeszcze tego, co o tobie mówią z powodu wczorajszej egzekucji? Straszne rzeczy! Wszystko to się tak dziwnie splata... — szeptał cicho Chruszczów, chyląc się ku Beniowskiemu.
Ten kręcił zlekka wąsa i namyślał się, zachowując pozorny spokój.
— Dobrze!... Zatrzymajcie ich wszystkich trzech, ale nie róbcie im nic złego, dopóki sprawy nie wyjaśnię. Wy, Stiepanow z Panowym, zostaniecie przy nich na straży.
— Ja nie mogę, muszę z tobą pójść... Mam do pogadania... wymawiał się Stiepanow.
— W takim razie Winblath... Niech zostanie Winblath... A ty chodź ze mną zaraz; w drodze opowiesz, bo śpieszę się! — zwrócił się Beniowski do Stiepanowa.
Czas dłuższy szli w milczeniu.
— Jakże więc: uciekamy czy nie? — spytał wreszcie Stiepanow.
— A ty jak myślisz?
— Ja?... Doprawdy nic już nie wiem. Gdym
Strona:Wacław Sieroszewski - Beniowski II.djvu/96
Ta strona została przepisana.
— 88 —